justasmile

Ja Wam pokażę! Kilka słów o pokorze.

Marcepan-Golden-Retriever-Historie

Ja Wam pokażę! Kilka słów o pokorze. Życie z Golden Retrieverem.

Znalazłam dla swojego idealnego psa idealną psią szkołę. Poważnie – idealną. Wiem to, bo moim nawykiem jest doktoryzowanie się w każdej dziedzinie życia. Moją uczelnią jest internet, a nauczycielem Pan Google. Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję (kupno kremu, kupno śmietany, wybór szkoły dla dziecka, kupno Golden Retrievera etc.) robię dogłębną analizę tematu. Stąd wiem, że wybór psiego przedszkola był trafiony, tylko co innego poszło nie tak.

Wspominałam wcześniej o scenie tresury w filmie „Marley i ja”. W tej scenie Marley pokazał, gdzie ma system, pokazał co sądzi o wszelkich próbach nacisku, opresji i kontroli. Marley cudze oczekiwania miał zwyczajnie w psim zadzie. Marley od początku wiedział, jak należy żyć i konsekwentnie żył w zgodzie ze swoim przekonaniem. Marley był niewychowanym, nieułożonym, nieokrzesanym Labradorem. Mimo wszystko, w kategorii „Najbardziej obciachowy pies świata” wygrał Marcepan.

Szykując się do pierwszej lekcji w psim przedszkolu byłam podekscytowana (ale będzie fajnie!) i spokojna (bo niby dlaczego nie?). Na codzień myślę obrazami a wyobraźnię mam bujną, toteż w mojej głowie narodziły się całkiem miłe sekwencje sielskich obrazków.

Po pierwsze – wchodzimy na plac z uśmiechem i spokojem. Ja mam włos rozwiany, błysk w oku, a Marcepan kroczy obok mnie dostojnie. Na luźnej smyczy.
Po drugie – witamy się kulturalnie i od razu pokazujemy wszystkim, że nasz duet to wschodzące gwiazdy polskiej sceny OBEDIENCE. I nikt nie ma wątpliwości, kto tu jest prymusem. Lśnimy.
Po trzecie – na koniec dostajemy owacje od (zazdrosnych) uczestników szkolenia i (conajmniej) dyplom uznania od trenerek.

Otóż nie.

Po koszmarnej jeździe samochodem (o podróżach kiedy indziej, to osobny rozdział), gdy udało mi się zapiąć zwierza na smycz, zamknąć samochód i złapać oddech, zostałam przez zwierza na plac treningowy zaciągnięta. Próbowałam przez chwilę oporować, ale siła sześciomiesięcznego Golden Retrievera zaskoczyła mnie tak bardzo, że jedyne co mogłam zrobić, to poddać się jej – pofrunęłam. Zaliczając glebę raz, czy dwa. Dotarliśmy, a włos mój nie był rozwiany – był spocony i przyklejony do czaszki, okulary przekrzywione i zaparowane, w zębach trawa. Błysk w oku nie był błyskiem triumfu. To zasługa adrenaliny.

Droga na szkolenie była tylko preludium. Marcepan na miejscu wszedł w tryb Pijanego Zająca Alfa Na Speedzie i na tym trybie został już do końca. Tu kwiatuszek, tam motylek, cudze żarcie! Przecież przyjechaliśmy się najeść cudzym żarciem, prawda?

Potem było już tylko gorzej, bo przypominam, że sześciomiesięczny dzikus wchodził wówczas w trudny czas dorastania (dorastania! dobre!) i zwyczajnie… strzelił mu hormon. Swoje reprodukcyjne potrzeby Marcepan próbował entuzjastycznie realizować ze wszystkim i ze wszystkimi – tu kwiatuszek, tam motylek, krzesło, drzewo, blond piękność na czterech łapach, noga ludzkiej brunetki. Bez różnicy.

A na koniec Dureń… zwiał. Za nim podążyły wszystkie psy, za psami właściciele, za właścicielami trenerki. Korowód radości, a na jego czele radosna psia wersja Mela Gibsona z dzikim okrzykiem „FREEDOM!” na pysku (tak to sobie dzisiaj wyobrażam).

Jaki był finał tej historii? Taki:

Myślę, że najlepiej będzie jeśli umówimy się na lekcje indywidualne.

Trenerka

Just.